Dzisiaj biorę pod lupę książkowe
rodzeństwo od „Wytwórni” – Ilustrowany
elementarz dizajnu, czyli 100 rzeczy narysowanych przez 25 ilustratorów oraz
Ilustrowany elementarz polskiego dizajnu,
czyli 100 projektów narysowanych przez 25 ilustratorów.
Zazwyczaj swoich zakupów
książkowych dokonuję przez internet, nawigując przez dziesiątki stron w
poszukiwaniu tytułu, który sprawi, że moja garażowoilustracyjna struna wyda
częsty, wysoki dźwięk „O”. W wypadku książek spod ręki Ewy Solarz był to początkowo
trójdźwięk „O”, „O” i „O?”, ponieważ w niewielkim odstępie czasu moją uwagę
przykuły trzy bardzo do siebie zbliżone stylistycznie, choć różne pod względem
formatu okładki. Przyznam, że w pierwszym momencie wprowadziło mnie to w stan
delikatnej konfuzji. Trzy elementarze designu, wydane niemal równocześnie w
jednym wydawnictwie? Koncepcja wydawała mi się dość śmiała, a jednak mimo to
faktom nie da się przeczyć. Dwa większe tomy to polsko- i angielskojęzyczna
wersja tytułu opowiadającego o perłach rodzimego wzornictwa, mniejsza książka przedstawia
zaś sto wybranych projektów z całego świata. Po odsunięciu na bok angielskiej
edycji dostajemy więc dwie w pewnej mierze podobne, a w pewnej mierze różne
pozycje. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Obie publikacje powstały w
oparciu o autorską koncepcję Ewy Solarz, która zaprosiła do współpracy nad
każdym z tytułów 25 polskich ilustratorów młodego i średniego pokolenia. Pomysł
na Elementarze jest piętrowy; chodzi
nie tylko, by pokazać i opisać po 100 przykładów wzornictwa,
ale również, by zaprezentować styl ilustracji poszczególnych artystów. Każdy z
nich wykonał w sumie 4 prace, które zapełniają 4 kolejne strony publikacji. Zestawienie
ich w spójne i czytelne tomy było nie lada wyzwaniem – za tę pracę należą się
niewątpliwie oklaski.
Ze względu na powtórzenia w
doborze nazwisk, obie książki zilustrowało łącznie 36 artystów; są to właściwie
same gwiazdy, z niewielką domieszką osób, które nie zdążyły jeszcze tak mocno
wyeksponować swojego nazwiska na krajowej i międzynarodowej scenie ilustracyjnej. Od Jana
Bajtlika, Iwony Chmielewskiej i Pawła Pawlaka, przez Endo, Olę Niepsuj i Emilię
Dziubak, na Dennisie Wojdzie, Tomaszu Leśniaku czy Katarzynie Boguckiej kończąc – wachlarz artystów
zrobi wrażenie nawet na początkującym amatorze sztuki ilustracji. Zastanawiam
się wprawdzie, czemu tak niewiele jest w ostatecznym zestawieniu twórców z
roczników 60-tych i starszych; naliczyłam ich dokładnie pięciu: Pawła Pawlaka,
Iwonę Chmielewską, Pawła Jońcę, Piotra Młodożeńca i Grażkę Lange, z czego w
tomie „ogólnym”, zielonym, znalazł się tylko Jońca. Na to pytanie odpowiedź zna
jednak prawdopodobnie tylko wydawca i sama autorka.
Od tego momentu obu książek nie
można omawiać jednocześnie. Zacznijmy więc od Ilustrowanego elementarza polskiego dizajnu. Treść na stronie otwiera
litera i rok, następnie pojawia się nazwisko ilustratora, niżej nazwa rzeczy,
jej projektanci i producenci, na końcu zaś opis, nieraz ubarwiony anegdotką. W
wypadku „polskiego elementarza” układ alfabetyczny został wykorzystany do
uszeregowania ilustratorów. Zaczynamy więc od Ambrożewskiego, który na start
przygotował oszczędną, syntetyczną grafikę ze słynnym Smokiem Wawelskim z 1918
r., zabawką projektu Zofii Stryjeńskiej. Przy pobieżnej lekturze może nam łatwo
umknąć fakt, że równolegle z literami alfabetu biegną w książce również lata.
Każda kolejna strona to jeden rok z historii polskiego wzornictwa i jedna wyrażająca
jego ducha rzecz.
Sposób zakomponowania informacji jest dość czytelny, jednak szczyptę
chaosu wprowadza powiązanie litery nie z nazwą rzeczy czy nazwiskiem
projektanta, ale właśnie z ilustratorem. Nie jest to jednak duża niedogodność,
choć osobiście pewnie wolałabym słowo „leksykon” i zrezygnowanie z liter, a
trzymanie się lat.
Wielkie wyrazy uznania należą się
autorkom opisów – Ewie Solorz, Agacie Szydłowskiej i Agnieszce Kowalskiej. Przy
bardzo niewielkiej objętości tekstu udało się im przemycić do książki mnóstwo
informacji, ciekawych opowieści i smaczków, które zainteresują zarówno dorosłych
odbiorców, jak i dzieci. Nie brakło też odniesień do tła inżynieryjnego,
społecznego i historycznego, które wspaniale zakorzeniają wzornictwo poza
światem odbioru estetycznego, co jest przecież zupełnie naturalne.
Co do ilustracji – skoro książka
otrzymała w konkursie Polskiej Sekcji IBBY tytuł Książki roku 2017, a dokładnie
nagrodę graficzną za ilustracje i koncepcję graficzną, wiemy, że nie może być
źle. Jestem fanką geometrycznych wyklejek i liternictwa tej publikacji oraz jej
niesamowitej różnorodności stylistycznej w obszarze zajętym przez ilustracje.
Nie jest to jednak (przeważnie) werystyczny leksykon odrysowywany ze zdjęć.
Podejście autorów do tzw. prawdy obiektu jest bardzo rozmaite i na przestrzeni
książki układa się w kontinuum rozpięte między dosłownością a aluzją. Maciek
Blaźniak, Emilia Dziubak i Paweł Jońca zaczynają tę oś od strony „wierności”, a
Marta Ignerska, Piotr Młodożeniec i Małgorzata Gurowska naprężają ją z drugiej
strony, przydając więcej uwagi autorskiemu przetworzeniu.
Reszta ilustratorów wybiera
drogę środka. Na osobne wyróżnienie zasługują strony zaprojektowane przez Iwonę
Chmielewską, która jako jedyna zaproponowała tak jednolitą koncepcję, w sposób
naturalny „aranżującą” trzy przedmioty w jednym, oglądanym z różnych perspektyw
wnętrzu. Z radością patrzyłam też na kolorowe wariacje Ady Buchholc i bardzo
ciekawe, nienarzucające się, wyciszone rozwiązania Pawła Pawlaka, po raz kolejny zaskakującego rozpiętością estetyk, w których ze swobodą operuje.
Dla wielbicieli porządku i prawdy
przygotowano też "wizualny spis treści" - zestawienie piktogramów (świetna robota!) opracowanych przez
Acapulco Studio. Wszystkie przedstawione w
książce obiekty są tu czytelnie podane, wraz z datą, nazwą i nazwiskiem
projektanta. Jest to ważne, porządkujące i potrzebne uzupełnienie, które domyka
i podsumowuje tom, pozwala też szybko odnaleźć interesujący nas przedmiot,
które wygląd szybciej do nas przemawia niż fabryczna nazwa. Jest to jednocześnie "wielki nieobecny" drugiego tomu, poświęconego designowi „w ogóle”, w którym
zastosowano czysto tekstowe wylistowanie – ze stratą dla efektu i
funkcjonalności.
Ilustrowany elementarz dizajnu sprawia na mnie wrażenie książki „bardziej
dla dzieci”. Pisząc tę nic w zasadzie nieznaczącą i trochę względem dzieci
obraźliwą frazę sama się jej wstydzę, ale postaram się wytłumaczyć. Już wstęp,
rozpoczynający się zdaniem „Drogi rodzicu, drogi dzieciaku” zapowiada odbiorcę i
sposób podania treści. Po prostu jest prościej, krócej i w ogóle bardziej „do przodu”. Zdecydowano
się na utrzymanie porządku
alfabetycznego przy prezentacji obiektów, na pierwszy ogień trafił więc aparat,
całość zaś zamyka żarówka. Opisy, tym razem autorstwa Ewy Solarz solo, są
znacznie krótsze i być może przez to odrobinę mniej zajmujące niż w przypadku tych
w Polskim dizajnie. Dobór obiektów
umotywowany jest chyba ich powszechnością; niemal wszystkie (może z wyjątkiem
maszyny do pisania) tworzą codzienne otoczenie dziecka i zakładam, że taki był
zamysł tej publikacji. W związku z przyjętym schematem kompozycyjnym mam
– w porównaniu z książką o polskim wzornictwie – dużo więcej pytań z rodzaju „a
dlaczego akurat ten…” – stół, krzesło, samolot. Oczywiste jest jednak, że każdy
czytelnik i miłośnik designu będzie konfrontował swoje gusta i sympatie z
wyborami autorki, więc jest to uwaga właściwie niewiele wnosząca, ale
powracająca do mnie na etapie lektury kilkakrotnie.
Mam też pewien opór wobec
ustawiania granicy historycznej terminu „dizajn” na początku XX wieku. Zdecydowana
większość obiektów pokazanych w książce została zaprojektowana po 1950 r., a
warto byłoby pokazać, że projektowanie ma swoje korzenie nie tylko w XIX wieku
(industrializacja!), ale i w kilkunastowiecznych i starszych tradycjach
rzemieślniczych i artystycznych. W przypadku Polskiego dizajnu startu w XX wieku bronił fakt, że na rok
rozpoczęcia wybrano ten, w którym nasz kraj odzyskał niepodległość. W „ogólnym” elementarzu motywacja pokazania głównie
współczesnych rozwiązań nie została przedstawiona, podobnie jak zabrakło tu np.
krojów czcionek występujących w drugiej publikacji (wdzięcznym tematem byłyby też logotypy, chociażby McDonalda).
A ilustracje? Tutaj skłonność do
weryzmu jest nieco większa niż we wcześniej omówionym tomie, a prace są
bardziej przystępne w odbiorze. Na tym tle wyróżnia się Małgorzata Gurowska i
Marta Ignerska, nieszablonowane (choć nie do końca w moim guście) są również
propozycje Arobala, nietrudno również zapamiętać Monikę Hanulak. Fajerwerków jest
jednak mniej niż poprzednio.
Warto wspomnieć, że książka
oznakowana jest w kilku miejscach logotypem łódzkiego festiwalu designu, który
na końcu tomu umieścił otwarte zaproszenie (znów dla dzieci i rodziców) na
kolejną edycję imprezy. Jednak uwaga chętni – w tym roku, inaczej niż w
zapowiedzi, impreza odbędzie się latem, a nie tak jak zwykle w październiku.
Podsumowując: jeżeli jesteście prawdziwymi
amatorami tematu lub po prostu lubicie mieć przysłowiowy „komplet” na półce –
bierzcie obie. Ale jeżeli chcecie zdecydować się na jedną – czerwona będzie lepszym
wyborem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz