czwartek, 4 lutego 2016

"Skrzat nie śpi" Astrid Lindgren i Kitty Crowther z Zakamarków - pstrorecenzja


„Opowiedz mi taką historię, by zdarzyło się w niej wszystko a nic się nie działo”. Mogę sobie wyobrazić taką prośbę, zagadkę lub wyzwanie. Taką historią jest dzień z życia dziecka. Świat widziany przez magicznego oko zdumienia, choćby wydawał się chłodnym cynikom najbardziej banalnym, powtarzalnym i wydrenowanym z wrażeń zdarzeniem, okazuje się być siedzibą tajemnic, marchią zjawisk i rzeczy pisanych i przeżywanych Dużą Literą, ot – krainą wysyconej świadomości.

Uzyskanie utraconego do niej paszportu wymaga pracy. Jedni decydują się na szkoły zen, inni praktykują medytację, a jeszcze następni wybierają książki – ot choćby takie jak „Skrzat nie śpi” Astrid Lindgren.

ilustracje Hadalda Wiberga

Suspens jest wrogiem spokojnej kontemplacji, więc zdradzę Państwu charakterystyczny dla tej książki brak puenty. Pośród zimowego pejzażu stoi zagroda. Mieszkający w niej skrzat nie śpi. Postanawia obejść gospodarstwo i w końcu wraca do łóżka. Zagroda stoi nadal na tle bieli.  

Nie mniej biały jest wiersz (proza poetycka?) prowadząca nas przez książkę. Astrid Lindgren sparafrazowała tekst Victora Rydberga „Tomten” („Skrzat”) i o ile mogę ocenić po angielskim tłumaczeniu oryginału – bardzo jej się to udało. Wersja Szwedki zachowuje metafizyczny wymiar „Tomtena” i trafnie oddaje ducha odwiecznej zagadki następowania po sobie zjawisk, podając go w współczesnej formie, z dość równomiernie rozmieszczonymi, subtelnymi akcentami filozoficznymi. Co kluczowe – robi to w swoim ciepłym, mądrym i bardzo pogodnym stylu, który zjednał jej i zjednuje ciągle rzesze wiernych czytelników. Dzięki temu tekst jest piękny i prosty jak naleśnik, który jednak przecież bardzo przypomina księżyc, co odsyła jedzących w zupełnie inne rejony świata.
Wyrazy uznania kieruję też do tłumaczki, Anny Węgleńskiej, która potrafiła znaleźć język oddający charakter i ducha słów Astrid Lindgren. Wydawać by się mogło, że tłumaczenie książek dla dzieci to fraszka – proste słownictwo i składnia, codzienne tematy. Nic bardziej błędnego. Operując tak wąską paletą trzeba wykazać się nie lada kunsztem, by obraz pozostał magnetyczny – a takie właśnie są udane teksty dla dzieci i ich przekłady. „W taką noc ludzie kulą się w swoich małych domach i pilnują ognia, żeby nie zgasł”, a ja doceniam subtelne inwersje i upodmiotowienia, atmosferę wymykającą się odpowiedziom.


Z literą świetnie koresponduje warstwa ilustracyjna. Pyszne, bajkowe, choć wręcz IKEI-owskie (ale bez urazy) wycinanki z wyklejek stoją w pozornej kontrze do klasycyzujących, malowanych ilustracji Kitty Crowther (laureatki ALMA – Astrid Lindgren Memorial Award), a przecież świetnie je uzupełniają, grając na jednej nucie folkloru, nostalgii i śnieżnej sielanki.  Wizualny klimat tej książki  jest taki, że aż fiordy przychodzą jeść z ręki. Zapowiada to już ilustracja wybrana na okładkę, w której gra świateł, gestu i postaci jest wyjątkowo piękna, spokojna i cicha – w nastrojowy, wcale nie smutny sposób. Precyzja detalu, podkreślenie ruchów pędzla, wyczulenie na związki koloru ze światłem – te właściwości w przeważającej mierze budują baśniowy urok ilustracji. Nieobojętna dla sprawy jest też obecność dużej ilości różnego rodzaju zwierząt. Jeżeli jesteście podatni na świat Ilon Wikland, a jednocześnie szukacie czegoś bardziej wychylonego w stronę liryzmu kosztem pedanterii realistycznego przedstawienia – tandem Kitty Crowther & Astrid Lindgren jest w sam raz na Wasze potrzeby.

ilustracja Hadalda Wiberga

Można powiedzieć, że książka ta jest taka jak płótno okrywające jej grzbiet i skraj okładek – w ciepłym, nasyconym, a jednak nierażącym odcieniu, barwiącym nitki w powtarzalnych, prostopadłych, swojskich spotkaniach wątków i osnowy.

Można powiedzieć, że jest jak jej okładka – promieniejąca ciszą serdecznego, choć niewymagającego słów spotkania.

Można powiedzieć, że jest jak jej bohaterowie – zatopiona w ciszy snu lub czuwania.



Nieraz brakuje nam takich spotkań, barw, tej próby obecności – lub obecności tej próby. Dlatego warto zaprosić „Skrzata” do domu. O ile tylko nie boimy się momentów, gdy jest cisza i nic się nie dzieje. A może właśnie wtedy, gdy się tego boimy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz