1. Mój cień
2. Królik i Cień
3. Każdy ma swój cień.
Czy zdania te są równoważne semantycznie?
Gdybym miała odpowiedzieć na takie pytanie,
odpowiedziałabym jednoznacznie i pewnie – nie, to trzy różne znaczeniowo zdania,
w których zazębiają się tylko motywy.
Co zabawne w całej sytuacji, to fakt, że są to 3
tytuły tej samej książki. Kolejno – polski, angielski i francuski (oryginalny).
Podobnie jak ich znaczenia, opalizują moje odczucia wobec propozycji Mélanie Rutten, której książkę – pod tytułem Mój Cień – wydała w końcówce
poprzedniego roku Wytwórnia.
Cenię nowatorski gust i dobre oko redaktorów Wytwórni, którzy pozwalają zaistnieć na polskim rynku propozycjom nietuzinkowym, odbiegającym od wydawniczej sztampy. Odwagę „niekomercyjności” spotyka się dziś tak rzadko, że należą się za nią pochwały, gdy tylko pojawi się po temu okazja. Mój cień nie należy jednak do tak ekstrawaganckich propozycji jak np. recenzowana przeze mnie Ballada Blexbolexa. Mimo to na pierwszy rzut oka widać, że książka Mélanie Rutten nie może mieć więcej niż 5 lat. Pozornie niedbały styl, trochę niekonsekwentna malarskość, nietypowe, piętrzące się, uciekające trzeźwości zestroje kolorów, kapryśny kontur, brak napuszenia, dezynwoltura albo wystudiowana naiwność przedstawienia – niezawodne znaki naszych czasów. I rzeczywiście – Mój Cień czmychnął z drukarni po raz pierwszy w 2013 r.
Bo też czego w tej książce nie ma! Jest Cień, który
przynosi życie. Jest dorastanie do roli dziecka i przerastanie tej roli. Jest
zagubienie dorosłych. Jest bunt i nauka praw serca. Jest Jajko i Wulkan i Tworzenie
Domu – i wiele innych jeszcze Rzeczowników Po Wielokroć Pisanych W Domyśle Z
Dużej Litery. Jest Jung, Wielka Niedźwiedzica i Potęga Nieświadomości.
Z drugiej strony można powiedzieć, że Mój Cień jest bardzo polifoniczną,
głęboką opowieścią o tym, że wszyscy, bez względu na wiek, uczymy się żyć.
Uczymy w kontakcie i doświadczeniu, w styku z niewiadomym, przerastającym nas i
stopniowo oswajanym. W relacji z tym, co zewnętrzne i metafizyczne. W procesie
nielinearnym, w którym błędy, zwątpienie i poszukiwania są elementem
konstruktywnym i konstytutywnym.
Mimo wszystko nie umiem powiedzieć co z tego jest
naprawdę, a co po prostu się wydaje. To konsekwencja otwarcia przez autorkę
zbyt wielu drzwi – wydarzeń, postaci, archetypów, które budzą echa zakłócające
głos tytułu, który je nosi. Mój Cień nazwałabym przez to książką
hipsterską; wśród tasujących się wątków i odniesień, w oparach romantycznej,
nieco wystudiowanej melancholii, w bardzo współczesnym, choć wibrującym nawiązaniami
kostiumie można łatwo odnaleźć pasujące i obce nam nastroje. I może dlatego
właśnie warto podać sobie z nią ręce i porozmawiać chwilę, mapując siebie w tej
relacji, nawiązanej w dyskretnie obleganej, pełnej niekorporacyjnych trunków i
bezglutenowych pokus kawiarni.
Uwielbiam takie piękne ilustracje :-)
OdpowiedzUsuń