środa, 18 listopada 2015

Szczęśliwi rodzice - Bourget, Houdart i Format - recenzja



Pokochasz mnie, znienawidzisz, ale na pewno nie będziesz obojętny! – zdaje się mówić każda znana mi okładka Emmanuelle Houdart. Wydawnictwo Format wydało w Polsce Cyrkowców, którzy – choć zdołali się odcisnąć w mojej pamięci – to jednak nie zawładnęli moim sercem. Gra, którą Houdart prowadzi z widzem jest naznaczona pewną brawurą i czasami jej manieryczny repertuar bardziej irytuje, niż oszałamia. Fakt, jest niezwykle „rozpoznawalna”; jest jedną z tych ilustratorek, o których mówi się, że wystarczy, że raz zobaczysz jej prace, a będziesz rozpoznawał je już zawsze. Dla niektórych to szpica kunsztu, dla mnie – rzecz podejrzana i nieco niebezpieczna. Nie zmienia to jednak faktu, że Szczęśliwi rodzice podbili mnie i spacyfikowali z łatwością i wdziękiem właściwym tylko enfant terrible



Pastelowy róż tła okładki pozornie prowadzi nas w sfery zarezerwowane dla księżniczek, jednak od początku czuć tu pewien immanentny dysonans. Zestawienie wspomnianego różu z nachalną czerwienią, chłodem morskiej zieleni, nagłe akcenty czerni – okładka bawi się z nami w zaczarowany las, gdzie nic nie jest do końca takie, jak się wydaje. Efekt podtrzymany zostaje w planie figuratywnym, zaludnionym charakterystycznymi dla Houdart pseudoegipskimi profilami. Dopatrzenie się między nimi szczura, wymiocin dziecka, pazurów na łapach kanapy domyka (a może otwiera?) ten obrazek rodzinnego szczęścia. Co jednak najbardziej uwodzi mnie w tym obrazie, co gra poprzez całą książkę, to gęstość relacji On-Ona – dominanty Szczęśliwych rodziców. Nierozerwane zetknięcie rąk, wyłączający widza kontakt wzrokowy w parze, stworzenie symetrycznej, zamkniętej kompozycji – Houdart osiąga efekt prostymi i skutecznymi środkami. Nie bez wpływu na przyjemność odbioru pozostaje też – redundantna i hipnotyczna – warstwa detali. Zestawienia pasków z kwiatami, groszków z plisami, futer z ćwiekami, kontrasty nadęć i szpiców nadają całości intensywny, zmysłowy wymiar, mile kontrastujący z wypłaszczeniem, sylwetowością rzeczy i postaci.  


 Kolejne rozkładówki książki odtwarzają motywy z okładki, jednak nie niewolniczo; całość przypomina zestaw katarynek, grających ten sam utwór w różnych interpretacjach i tonacjach. Raz będą to seledyny, raz parne złożenia czerwieni i fuksji, innym razem zestroje żółcieni i błękitów; dysonanse wprowadzą rzadkie ujęcia en face, przebłyski infantylizmu, przesterowane zdobienia. Wszystko to może tworzyć listę zarzutów, a jednak broni się w swej niepokornej egzotyce i wizualnej swawoli.  


Choć szeroko rozpisałam się nad walorami graficznymi Szczęśliwych rodziców, nie mogę pominąć rzeczy, która jest szczególnie ciekawa, a która dotyczy perspektywy prowadzenia narracji. Otóż zazwyczaj w książkach o rodzinach, rodzicach, pojawieniu się potomków i potomkiń rodu akcent położony jest na dzieci. Rodzice traktowani są trochę jak infrastruktura, trochę jak zaplecze, trochę jak tło. Źródło procesu, które wpływa do rzeki konsekwencji. Laetitia Bourget oddaje głos sprawcom życia. Szczęśliwi rodzice to opowieść o parze, która zdecydowała się na rodzicielstwo i która cały czas pozostaje podmiotem. Emocje pracują w nich nie tylko w relacji z dzieckiem/do dziecka, ale również w związku pomiędzy dorosłymi; jest to tak samo naturalna, jak zbywana milczeniem prawda. Książka ma pomóc dziecku ją zrozumieć, a zatem lepiej poznać swoich rodziców i proces wychowania, z całą jego złożonością i uwarunkowaniami, które często zaczynamy sobie uświadamiać dopiero w późniejszym, dorosłym życiu. Oparty na pytaniu i odpowiedzi finał pozwala nam docenić coś więcej, niż tylko wychowanie, które odebraliśmy. Pozwala zobaczyć niełatwą, pełną kompromisów pracę i ułatwiającą ją miłość i współpracę, które towarzyszyły głównym taktykom „wyprowadzania nas na ludzi” w ich patchworkowym namiocie na tyłach frontu – naszym rodzicom. Zdecydowanie polecam – młodym, dorosłym i ukrytym w nas dzieciom.