Mickiewicz,
Schiller, Goethe, Blexbolex. Według jakiego klucza dobrana jest ta wyliczanka?
To
jedno z wielu pytań, które będziecie mogli sobie zadać podczas lektury Ballady – to właśnie ona jest wspólnym
ogniwem łączącym wymienione nazwiska.
Na
uroczystą inaugurację działu publicystyki w „Garażu ilustracji” wybrałam bowiem
właśnie Balladę Blexbolexa, wydaną
przez Wytwórnię w 2014 r. – tytuł oryginalny, zaskakujący, a nawet trudny –
również do porównania z czymkolwiek, co ukazało się do tej pory na polski
rynku.
W
zakresie czytelnictwa daje ponosić się kaprysom, zachciankom i nagłym
urzeczeniom – im bardziej bezwiednie książka do mnie trafia, tym lepiej. Tak
też było z Balladą – wystarczył rzut
oka na okładkę, by wiedzieć, że jeszcze się spotkamy. Szkolna czcionka okładki,
egzotyczna, silnie skontrastowana, a miejscami hipnotycznie jadowita
kolorystyka, sylwetowe pejzaże i postaci świata przedstawionego, a na dokładkę
te wściekłe rastry! Nie można nie zwrócić uwagi. Mimo pozornej krzykliwości
wyłaniającej się z opisu, całość jest rasowa, po mistrzowsku wyważona, wreszcie
– stabilna dzięki wewnętrznej równowadze i spójności - elementów graficznych i
konceptu.
Wyrazy
uznania – donośne – należą się Wytwórni za jakość i pieczołowitość wydania Ballady. Papier na okładkach (cudny
prążek!) i pomiędzy nimi, format, kolor lamówki przy kapitałce – nie ma miejsca
dla przypadku, wszystko jest zgrane ze sobą i wysmakowane.
Bez
wątpienia trafia w nasze ręce piękny przedmiot. A co z treścią książki? Swoją
niebanalnością nie odbiega od wyśrubowanego poziomu warstwy estetycznej tej
publikacji. Mimo wprowadzenia („Ballada to stara pieśń. To historia, która
opowiada kilka osób po kolei: każdy dodaje coś od siebie, ale nie pomija nic z
tego, co już zostało opowiedziane. / Ta ballada mówi o tym, co przez kilka dni
pewne dziecko napotykało w drodze ze szkoły do domu. A także o tym, jak jego
mały świat nagle stał się bardzo duży. / To historia stara jak świat: każdego
dnia zaczyna się od nowa”) intelektualne spotkanie z tą książką na pewno będzie
zdarzeniem, a w niektórych partiach może nawet zderzeniem. Możemy oczywiście
popatrzeć na Balladę jako na strumień
obrazków z podpisami i uniknąć kłopotów. Gdy jednak spróbujemy odkryć zasady
wewnętrznego szyfru – cóż, znajdziemy sobie na pewien czas zajęcie.
Całość
składa się z 7 części, z których każda następna jest dłuższa od poprzedniej.
Rozpinają się one wzdłuż skali irracjonalizmu, od jego zupełnego braku w
pierwszych dwóch, po feerie baśniowości w ostatniej, najbardziej epickiej.
Konstrukcja pozostaje niezmienna – krótka notka o treści na początku i
sekwencja obrazków z podpisami (lub bez). Jednak korelacje między
poszczególnymi epizodami, między początkowymi notkami a tym, co dzieje się na
obrazkach, wreszcie – między samymi podpisami pod nimi – to kopalnia zagadek.
Dzięki temu Ballada absolutnie nie
wyczerpuje się przy pierwszej lekturze; jeżeli nie odrzucimy jej jako
nieczytelnej, pozwoli nam odkrywać się raz za razem z nowodostrzeżonymi i
aktualizowanymi grami sensów.
Jednocześnie
– co jest wielkim walorem tej książki – można zostawić z nią czytające i
nieczytające dzieci, które - nawet pomijając medytacje nad powiązaniami
wewnątrz książki - na pewno dojdą do swojej prawdy na temat opowiadanej im
historii albo zainspirowane plastyką stworzą na jej kanwie własną opowieść.
Ballada sprawdzi się bowiem w roli „baśniowych
obrazków”; jest w niej zawarty imponujący wyciąg z imaginarium
książkowodziecięcego, od smoków poczynając, przez czarownice, skrzaty,
księżniczki, upiory, zbójecko usposobione zwierzęta, aż na tajemniczych
wagabundach kończąc. Są mosty, kolejki, statki, auta, żołnierze, miasta, wsie,
jaskinie, zamki i czarodziejskie chaty. Gotowy warsztat inspiracji dla
zmyślenia. A że od czasu do czasu pada w tym świecie wiążące go na supeł
tajemnicze słowo „omen”? To tylko kolejna trampolina dla wyobraźni, a dla mnie
znak potwierdzający, że trafiłam na wyjątkową, autorską i niełatwo
wyczytywalną-do-końca książkę.